Jeśli sukcesy odniesione w tym rejonie przez U-booty były nad wyraz nikłe, to w znacznej mierze należy to przypisać fatalnej sztormowej pogodzie, jaka zapanowała na północnoatlantyckich wodach. W tej sytuacji idące w konwoju statki przestały zygzakować w ciągu dnia, ponadto zaś rozluźniły formację marszową, gdyż zarówno komodor konwoju, jak senior–oficer eskorty bardziej obawiali się możliwości kolizji statków, aniżeli ich storpedowania. Ocean był tak wzburzony, iż U-booty nie miały szans atakowania konwoju idąc na powierzchni, co stanowiło jedną z reguł taktyki „wilczego stada”, i starały się przeczekać sztormową pogodę w głębokim zanurzeniu, co z kolei oczywiście przekreślało wszelką możliwość wypatrzenia i zaatakowania przechodzącego konwoju. Kilkakrotnie już cytowany Walenty Milenuszkin w następujących słowach wspomina powrotny rejs „Batorego” podczas szalejącego na oceanie sztormu.
Z głośnym uderzeniem dziób walnął o dużą falę. Po pustym statku rozniosło się echem. W korytarzach pasażerskich zagrzmiało jak wybuch torpedy. Stewardzi sprzątający kabiny zastygli w bezruchu. Spojrzeli po sobie. Fala czy torpeda?… Dzwonki alarmowe milczały. Fala… Na niższych pokładach każde uderzenie kadłuba o wodę wprawiało cały statek w drżenie. Po skończonej wachcie poszedłem do kabiny. Położyłem się na koi. Przechyły na burty były coraz większe. Skulonymi nogami próbowałem oprzeć się o szot kabiny i boki łoża. Leżenie w tej pozycji nie pozwalało zasnąć. Przeniosłem się na kanapkę ustawioną w poprzek statku. Z głową na miękkim pasie ratunkowym z kapoku drzemałem zmęczony wsłuchiwaniem się w uderzenia fal. W nocy sztorm rozhulał się na dobre. Statki bez rozkazu rozsunęły swoje pozycje w obawie zderzenia. Wpatrywaliśmy się w ledwie widoczne sylwetki towarzyszy konwojowych, starając się odgadnąć odległość. Oczy zachodziły łzami. Odpryski fal kłuły twarz. Wiatr wył w linkach sygnałowych. Za burtą woda syczała pianą. W takim stanie pogody torpedy nam nie gro-ziły. Mając pecha mogliśmy tylko wpaść na dryfujące miny, których nigdzie nie brakowało. Po dwóch dniach zobaczyliśmy wysokie brzegi Szkocji. Konwój rozdzielił się na dwie części. Jedna szła do Glasgow, druga skierowała się do Liverpoolu. „Batory” położył się na kurs do Liverpoolu. Wiatr nie ustawał, ale fala na rzece Mersey spadła. Wjeżdżając w ujście minęliśmy długi rząd statków zastawionych czołgami i samochodami. Wychodziły w morze na miejsce spotkania konwoju.
Unikając U-bootów
Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.