Już po zmroku inwazyjna armada zaczęła zbliżać się do wybrzeży. W pewnej chwili na „Batorym” zauważono dwa cienie dość dobrze widoczne na tle ciemniejszego brzegu. To francuski statek w towarzystwie eskortowca szedł w kierunku Oranu. Na całe szczęście Francuzi nie zauważyli zbliżającej się floty. Statki przeszły obok, a krótko potem brytyjskie i alianckie okręty i statki zaczęły podchodzić pod brzeg. Kiedy nadeszła „godzina zero”, na wszystkich statkach desantowo-inwazyjnych rozległy się z głośników identyczne rozkazy: — Rzucić kotwi-cę! Opuścić barki desantowe! W chwilę potem na pokładach statków zawrzało.
Łańcuchy kołwiczne biły ogniwami o kołnierze kluz. Świst luzowanych talii szalupowych mieszał się z krzykiem komend i terkotem odbijających motorówek. Pierwsze ,desantówki dobijały do plaży. Na tle jaśniejszego piasku widać było skulone postacie komandosów biegnących w stronę ulic miasteczka. W domach zrobił się ruch. W niektórych ok-nach światła nagle gasły, w innych się zapalały. Gwałtownie otwierano i zamykano drzwi. Odezwała się pojedyncza seria z broni automatycznej.
Pociski świetlne leciały z lądu w morze. Trafiły w zbiornik desantówki wiozącej amunicję na ląd. Szalupa stanęła w ogniu. Krótki wybuch granatu na lądzie przerwał strzały karabinu ma-szynowego. Rzut był celny. Na płonącej desantówce amunicja rozrywała się suchymi trzaskami. W lewo, w prawo, do wody, w górę… Czerwień promieni rozjarzyła wodę i burty zakotwiczonych statków. Patrzyliśmy na płonącą szalupę. Na tle ognia czterech marynarzy załogi desantówki robiło dziWne skoki, uniki wśród rozpryskujących się i gwiżdżących pocisków, które z trzmielowatym buczeniem przelatywały nad mostkiem „Batorego”. Uderzały o burtę, drapiąc farbę*.
Mimo nadzwyczaj groźnej sytuacji marynarzy płonącej barki amunicyjnej zdołano uratować. Do-konała tego stojąca przy burcie „Batorego” moto-rówka: na pełnych obrotach podeszła do płonącej desantówki i „w locie” zabrała czterech ludzi, którzy przeskoczyli na jej pokład. Chwilę później sześciocalowe działo stojące na pokładzie „Batorego” zatopiło płonącą wciąż barkę, która niczym pochodnia oświetlała miejsce lądowania. Kiedy nastał świt, akcja na lądzie powoli do-biegała końca. Została zdobyta miejscowość Les Andalouses, a po krótkotrwałej walce Ameryka-nie zajęli pobliskie lotnisko. Dowódca „Batorego”, kpt. Zygmunt Deyczakowski, tak wspomina tę pierwszą operację inwazyjną .
Trudne lądowanie
Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.