Dodatkowa artyleria

Błyski reflektorów sygnalizacyjnych świadczyły o tętniącym życiu na wszystkich jednostkach. Wszyscy na statku zdawali sobie dobrze sprawę z tego, że tym razem nie zakończy się na ćwiczeniach, ale że przygotowuje się zakrojona na wielką skalę operacja wojenna. Niezależnie od uzupełnienia artylerii „Batory” otrzymał kilka nowych radiostacji i brytyjskich radiooperatorów. Przygotowania do nowego rejsu i czekających całą załogę zadań stawały się coraz intensywniejsze. Po kilku dniach przerwano komunikację z lądem. Nie kazano nam poprawiać ani przygotowywać żadnych map.

Obiecano dać nowe. Z lądu przywieziono duże skrzynie z książkami kodowymi i instrukcjami. Artylerzyści ćwiczyli działoczyny. Załoga statkowa wymieniała tablice na szlupbelkach. Wewnątrz pomieszczeń zakładano nowe dzwonki alarmowe. Zdwojono liczbę świateł awaryjnych w przejściach. W wypadku storpedowania, gdy gasną światła okrętowe, ciemny i nie oświetlony labirynt korytarzy stałby się pułapką i grobem dla setek żołnierzy i marynarzy nie mogących znaleźć drogi na pokład.

Drobne remonty w maszynie i kabinach dobiegały końca. Późnym wieczorem 10 października „Batory” opuścił dotychczasowe miejsce postoju, wyszedł na Morze Irlandzkie i skierował się na południe, aby po niedługim rejsie zawinąć do Liverpoolu. Tam zjawiła się na pokładzie niejako forpoczta transportu żołnierzy, jaki miał być zaokrętowany na statku. Był to angielski pułkownik z całym swym sztabem oficerów i podoficerów, który miał odtąd jako Officer Commanding Troops sprawować dowództwo wojsk przeznaczonych na „Batorego”.

Następnego dnia, a raczej późnym wieczorem, na pokład zaczęli przybywać żołnierze, w ogromnej większości Amerykanie. Ich wydawałoby się nie kończący korowód ciągnął się aż do samego rana. W sumie stanowili pułk amerykańskiej piechoty oraz jedną kompanię brytyjskich komandosów. Przybyły poprzedniego dnia brytyjski dowódca przedstawił kpt. Deyczakowskiemu wyższych oficerów amerykańskich: płk Robinetta, jego zastępcę ppłk Johnsona i adiutanta pułkowe-go kpt. Laskowskiego. Ten ostatni był, jak na to wskazywało nazwisko, Amerykaninem polskiego pochodzenia, urodzonym już w Stanach Zjednoczonych.

Rodzice jego, a w każdym razie matka — o czym wspomina Milenuszkin — urodziła się w Polsce i nauczyła syna swego ojczystego języka, chociaż w wiejskiej gwarze, zniekształconej potem dodatkowo amerykańskimi naleciałościami. W każdym razie i tak z kapitanem Laskowskim można było po polsku doskonale się porozumieć. A tymczasem na statku, na którym obecnie wraz z jego dotychczasową załogą i brytyjskimi artylerzystami znalazło się teraz blisko trzy tysiące ludzi, przygotowywano żołnierzy do dalekiego rejsu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz